Czasem jest tak, że nikt Cię nie
kocha. I nie dlatego, że nie zasługujesz, że jesteś zły, czy
jakoś zawiniłeś. Nie. Czasem po prostu tak jest, że ten, kto może
pokochać i ten, który tej miłości potrzebuje, nie potrafią się
spotkać...
Istota niekochana jest samotna.
Upraszczając można powiedzieć, że jest jakby w hibernacji, w
stanie swoistego niebytu. Owszem, egzystuje, zachowuje czynności
życiowe, ale tak naprawdę jej życie jest jakby płaskie,
jednowymiarowe, niepełne...
Miłości potrzebuje zarówno człowiek,
jak i pies... Łatwiej jest nam sobie wyobrazić co czuje niekochany
człowiek. Natomiast jak brak miłości odbiera pies? To stworzenie,
które los związał z losem człowieka, nie wiadomo czy w nagrodę,
czy raczej za karę...?
Jeśli zajrzeć w oczy bezdomnego czy
raczej „bezludzkiego” psa, można z nich wiele wyczytać. Piszę
„bezludzkiego”, bo pies bezdomny to nie to samo, co taki, który
nie ma swojego człowieka. Dla psa domem może być i buda, jeżeli
jest kochany. No więc... oczy samotnego psa są pełne niepewności,
ale i nadziei. Ciągle pytają: „To Ty, mój jedyny 'ludziu'?” I
potrafią tak zapytać setki razy, ciągle tej wielkiej nadziei nie
tracąc...
Ilekroć mam okazję spotkać wzrokiem
takie oczy pełne nadziei, serce mi się kraje. Bo przecież jak mam
im wytłumaczyć, że choć bardzo bym chciała, to jednak miłość
czasem nie wystarcza. Że jednak trzeba też zaangażować rozum w
takich sytuacjach i to zaangażować poważnie, bo serce potrafi
nieźle narozrabiać...
Zawsze miałam dylemat, jak traktować
psiaki, które trafiają do mnie tymczasowo, do momentu znalezienia
własnego „ludzia”. Czy przypadkiem traktowanie ich jak własnych
psów, nie jest w rezultacie złe? Czy raczej nie powinno się ich
traktować bardziej „chłodno”, aby nie miały szansy się
zbytnio przywiązać? Oczywiście taki dylemat zazwyczaj pojawia się
ZANIM psiak przekroczy próg mojego domu i jednocześnie drzwi do
mojego serca... Tutaj rozum ma już niewiele do gadania , bo pojawia
się miłość. Miłość, którą mało interesuje, że pies NIE
JEST MÓJ i że JA NIE JESTEM JEGO. Na własny użytek nazywam ją
„MIŁOŚCIĄ ZASTĘPCZĄ”.
Psy „po przejściach” są różne –
jedne są przerażone, nieprzystosowane do życia w normalnym
świecie, inne pomimo zaznanego cierpienia nadal pozostają ufne. Na
pewno w pewnym sensie mają łatwiej niż ludzie, bo nie
rozpamiętują. Złe chwile z przeszłości wprawdzie gdzieś tam w
nich pozostają, ale raczej wyłażą na zewnątrz jedynie na
zasadzie skojarzeń z aktualnymi zdarzeniami. Z czasem nawet wielka
krzywda może zostać człowiekowi wybaczona i pies o wiele szybciej
jest w stanie dać „drugą szansę”. Tak czy inaczej uważam, że
tylko traktując swoich tymczasowych rezydentów na równi z własnymi
psami, mam szansę pomóc im zaadaptować się na nowo do życia
wśród ludzi, innych zwierząt i całego zgiełku naszego świata.
Nie mogę kochać trochę – albo kocham albo nie ;)
To tyle jeśli chodzi o mnie. Na tle moich psów i tak wypadam słabo, bo one mądrzej do tego wszystkiego podchodzą. Kierują się bardziej przejrzystymi zasadami – „nowy w stadzie” jest traktowany... normalnie. Żadnej taryfy ulgowej, zasady są równe dla każdego. O ile ja jeszcze jestem w stanie czasem się złamać, „bo piesek jest biedny”, „bo tyle przeszedł” itp. o tyle moje psy wykazują się niezmiennie mądrością życiową i od początku „mówią” jasno co wolno, czego nie, a co tylko wtedy jak dwunożne nie patrzą... W ogóle – komitywa jaka wywiązuje się pomiędzy psami mieszkającymi pod jednym dachem to moim zdaniem temat na porządną rozprawę naukową, a przynajmniej na pewno osobny wpis na blogu ;) Oczywiście wiele już nauczyłam się od swoich psów, dlatego popełniam chyba coraz mniej błędów wychowawczych. I mam wciąż nieodparte wrażenie, że ten mały „biedny szczeniaczek” jest o wiele bardziej szczęśliwy jeśli nawet dostanie czasem „w ucho” od swoich pobratymców, niż gdyby ułomny człowiek pozwalał mu na wszystko czego zapragnie w ramach „rekompensaty” za zło, którego psiak wcześniej zaznał.
To tyle jeśli chodzi o mnie. Na tle moich psów i tak wypadam słabo, bo one mądrzej do tego wszystkiego podchodzą. Kierują się bardziej przejrzystymi zasadami – „nowy w stadzie” jest traktowany... normalnie. Żadnej taryfy ulgowej, zasady są równe dla każdego. O ile ja jeszcze jestem w stanie czasem się złamać, „bo piesek jest biedny”, „bo tyle przeszedł” itp. o tyle moje psy wykazują się niezmiennie mądrością życiową i od początku „mówią” jasno co wolno, czego nie, a co tylko wtedy jak dwunożne nie patrzą... W ogóle – komitywa jaka wywiązuje się pomiędzy psami mieszkającymi pod jednym dachem to moim zdaniem temat na porządną rozprawę naukową, a przynajmniej na pewno osobny wpis na blogu ;) Oczywiście wiele już nauczyłam się od swoich psów, dlatego popełniam chyba coraz mniej błędów wychowawczych. I mam wciąż nieodparte wrażenie, że ten mały „biedny szczeniaczek” jest o wiele bardziej szczęśliwy jeśli nawet dostanie czasem „w ucho” od swoich pobratymców, niż gdyby ułomny człowiek pozwalał mu na wszystko czego zapragnie w ramach „rekompensaty” za zło, którego psiak wcześniej zaznał.
Moja obecna tymczasowiczka, nazwana
Divą, trafiła do nas równe trzy tygodnie temu. Jak przez mgłę
pamiętam to, jakim przez kilka pierwszych dni była przerażonym,
półdzikim stworzonkiem. Trzymiesięczny szczeniak, który powinien
być radosnym trzpiotem, został przez kogoś doprowadzony do stanu
skrajnego przerażenia obecnością człowieka. Mała nie jadła, nie
wychodziła z ciemnych kątów mieszkania, przy jakiejkolwiek próbie
nawiązania z nią kontaktu przez człowieka – była jak
sparaliżowana. Nigdy nie dowiemy się jaka była jej przeszłość,
ale musiała w sobie zawierać wszystko co najgorsze... Małymi
kroczkami doszliśmy wspólnie do etapu, gdzie Diva jest radosna,
wesoła, z własnej woli podejmuje próby kontaktu z człowiekiem i
chyba zaczyna cieszyć się życiem, na jakie każdy szczeniak
zasługuje – bez bólu, cierpienia, strachu, głodu... Oczywiście
sobie nie przyznaję tutaj zbyt wielu zasług w kwestii „przywracania
Divy światu” - całą robotę właściwie odwaliły moje własne
psy. To dzięki obserwacji ich zachowań, Diva się przełamała,
zrozumiała, że człowiek to nie znaczy ZŁO. Myślę, że z takim
całkiem świeżym i pozytywnym bagażem dobrych doświadczeń jest
gotowa by zaczarować czyjeś ludzkie serce na zawsze, a „miłość
zastępcza” zmieni się w tą dozgonną.